Logotyp Unii Europejskiej

Kontrast

Czcionka:

Szczegółowa informacja o publikacji oznaczonej indntyfikatorem ISBN

Wszystkie metadane publikacji dostępne są pod stabilnym adresem URL:
https://e-isbn.pl/IsbnWeb/record/export_onix.xml?record_id=10569771

Opisy wszystkich publikacji tego wydawcy dostępne są pod stabilnym adresem URL:
https://e-isbn.pl/IsbnWeb/record/export_publisher_onix.xml?publisherId=3195

Opis fizyczny

Skład produktu
publikacja
Forma

forma podstawowa

publikacja elektroniczna on-line

Forma produktu

Publikacja elektroniczna online - szczegóły nieokreślone

szczegóły formy

EPUB

szczegóły formy

Mobi
Korzystanie z publikacji
nieograniczone
Zabezpieczenia
Cyfrowy znak wodny

Opis bibliograficzny

Tytuł
Tylko miłość jest twórcza
Podtytuł
Uczynki miłosierdzia względem duszy
Tytuł oryginału
Solo l’amore crea. Le opere di misericordia spirituale
Twórca

autor

ks. Fabio Rosini

tłumacz

Krzysztof Stopa
Wydanie

typ wydania

Wydanie

numer wydania

1

miejsce wydania

Pelplin
Język

język publikacji

polski
Wydawca

imprint

Wydawnictwo BERNARDINUM, spółka z o.o.

pełna nazwa wydawcy

Wydawnictwo BERNARDINUM, spółka z o.o.

adres siedziby

ul. Ks. Bp. K. Dominika 11
83-130 Pelplin

numer telefonu

e-mail

Data

data wydania

2024-04-04

data upublicznienia metadanych

2024-04-04

Opis marketingowy

Dodatkowy opis

opis pełny

Książka ta pomaga „przeżywać miłosierdzie każdego dnia, pozwalając nam odczuć Boga, który nadal udziela miłosierdzia, i który każe nam dokonywać takich samych wyborów wobec wszystkich, otwierając nam oczy, abyśmy widzieli i rozumieli świat oraz bliźniego. (…) Fabio pomaga nam zdemaskować fałszywą tożsamość i ukazać w nowy, bardzo osobisty sposób, uczynki miłosierdzia jako możliwe do zrealizowania dla każdego. Łączy ze sobą uczynki dotyczące ciała i te odnoszące się do duszy. Nie ma między nimi różnicy, jedne nieubłaganie odsyłają do drugich, uwalniając nas od pokusy zajęcia się drugim człowiekiem tylko w taki sposób, by odpowiedzieć na jego potrzeby, jednak nie dostrzegając i nie wspierając jego osoby, i na odwrót. Jest to miłosierdzie wolne od paternalizmu i bez żadnych rabatów mających przyciągnąć kupca, który później i tak nieuchronnie doznałby rozczarowania”.



(Fragm. wstępu kard. Matteo Zuppiego arcybiskupa Bolonii)

fragment

Wprowadzenie


Ostrożnie i z nadzieją, że nikomu się nie naprzykrzę, zebrałem się na odwagę, by mówić o uczynkach miłosierdzia względem duszy. Opowiadałem o nich w trakcie kilku audycji na antenie Radia Watykańskiego, a jednocześnie wyjaśniałem je młodzieży z diecezji rzymskiej w ramach comiesięcznych spotkań organizowanych w porozumieniu z paroma księżmi wikariuszami. Dziś odnosi się wrażenie, że uczynki te są podawane w wątpliwość, uznawane za mało istotne, o ile nie wręcz naganne. Żyjemy w czasach, w których liczy się praktyczność, wydajność, usługi podstawowe, organizacje pożytku publicznego, wolontariat, organizacje pozarządowe, rezultaty, statystyki…


Możemy chyba spokojnie odstawić do lamusa, do jakiegoś „religijnego” schowka te resztki duchowości, bez których ów godzien szacunku świat aktywizmu społecznego z łatwością potrafi się obejść.


Jeden z przyjaciół opowiadał mi, że w wigilię Bożego Narodzenia wraz z wolontariuszami należącymi do pewnego ruchu katolickiego odwiedził szereg rzymskich bezdomnych, zanosząc im świąteczną pomoc. Gdy skończyli, spojrzał na zegarek i zauważył, że zostało wystarczająco czasu, by nie spóźnić się na Pasterkę. Ucieszony zawołał: „Świetnie! Zdążymy jeszcze na Mszę!”. Pozostała czwórka w samochodzie odwróciła się ze zdumieniem: „Na Mszę?!”. Msza nie była w ich planach. Nie interesowała ich. Należeli do katolickiego ruchu, ale nie chodzili na Mszę, nawet w Boże Narodzenie. Oni przecież Święta już „zaliczyli”, odwiedzając bezdomnych, i to kosztem rezygnacji z wieczerzy wigilijnej w swoich rodzinach.


Kto wie, może to oni mają rację? Może nie trzeba żadnego uczynku miłosierdzia o charakterze duchowym, żadnej modlitwy, żadnych Mszy na okoliczność Bożego Narodzenia? Ale może jednak nie?


Pełniąc funkcję proboszcza, często miałem okazję znaleźć się przy łóżkach umierających. Odprawiłem niemal wszystkie pogrzeby parafian, zastępstwa szukałem jedynie wówczas, gdy rzeczywiście nie mogłem być obecny. W takich okolicznościach zawsze bowiem bardzo chciałem celebrować osobiście. Właśnie ta perspektywa śmierci kształtowała mnie od wewnątrz, oświecała mnie, nadawała kierunek sercu. Moment, w którym wszystko się „wyzerowuje”, kiedy przyjaźnie, więzi rodzinne zostają odsłonięte w swej nagości, prostocie. Ból jest wtedy autentyczny i nie możesz prawić banałów. Może to dlatego, że swoją pierwszą homilię wygłosiłem właśnie podczas pogrzebu mojego brata, który zginął w wypadku lotniczym, a może dlatego, że gdy zostałem księdzem, pierwszym sprawowanym przeze mnie sakramentem było namaszczenie chorych udzielone nazajutrz po święceniach mojemu tacie, który mając nowotwór, zwlekał z poddaniem się operacji, byle tylko móc uczestniczyć w moich święceniach, a następnego dnia udawał się do szpitala, by usunąć zupełnie już zniszczony żołądek. Niemniej dziękuję Bogu, że mam w życiu taki właśnie parametr: tym, co sprawia największe cierpienie nie jest ciało, lecz serce. Nie ból, lecz brak sensu. Nie śmierć, lecz samotność.


Uczynki miłosierdzia względem duszy odnoszą się właśnie do serca, do braku sensu, do samotności.


Ktoś kiedyś w przeszłości uznał, że najpilniejsze dla człowieka jest zaspokojenie jego potrzeb materialnych. Posłuchawszy go, musieliśmy potem zbierać do kupy rozproszone szczątki całych odczłowieczonych, bo odduchowionych społeczeństw.


Nie tak dawno przed moim kościołem pojawił się pewien bezdomny włóczęga z Bułgarii. Kiedy go spytałem, czego by chciał, odniosłem wrażenie, że marzy o powrocie do domu, do swojej mamy. Cóż, moja znajomość języka bułgarskiego ma swoje ograniczenia. Zorganizowałem mu podróż. Po niespełna dziesięciu dniach wrócił. Wtedy pojawili się wspaniali młodzi ludzie z diecezjalnej Caritas, rozmawiali z nim. Zawieźli go do prowadzonego przez nich schroniska, dzięki czemu miał łóżko do spania oraz miejsce, w którym mógł się umyć i coś zjeść. Czasami tam spał, ale potem wymykał się i znów zaczął przesiadywać przed moim kościołem. Ucieszony witał się ze mną, wołając do mnie po imieniu, ilekroć wchodziłem lub wychodziłem. Prosił mnie o bardzo niewiele, niemal zawsze był pijany.


Bułgarskiego nie rozumiem ni w ząb, ale w końcu domyśliłem się, czego naprawdę chce. Żebym się zatrzymał i porozmawiał z nim. Żebym poznał jego imię. Nazywał się Grigor. Któregoś dnia po raz drugi wysłali go samolotem do Bułgarii. Nie wiem, czy jeszcze wróci.


Niełatwo jest pogadać sobie z Grigorem. Dlatego napisałem tę książkę.


Uczynki miłosierdzia względem ciała i względem duszy


Miłosierdzie to nie tylko natura Boga, to także nasza dramatycznie pilna potrzeba. Spróbujmy sobie wyobrazić małżeństwo bez miłosierdzia, przyjaźń lub środowisko pracy bez miłosierdzia. Istne piekło! Na przykład syn, nie mając miłosierdzia względem swego ojca, mógłby powiedzieć: Niech mój ojciec sczeźnie samotnie jak pies; ten drań nigdy mnie naprawdę nie zaakceptował, niech teraz ma za swoje! Czy są to naprawdę sytuacje nie do pomyślenia?


Wyobraźmy sobie ojca okazującego miłosierdzie w sposób fałszywy, obłudny, nierzeczywisty.


Udawaną miłość, tak często charakteryzującą relacje, które albo nigdy nie zostały wyjaśnione, albo nigdy naprawdę się nie zawiązały w taki sposób, by dotknąć samego serca. Ten milimetrowy dystans od prawdy, który jednak zdaje się czynić galaktyczną różnicę. Ten niewysłowiony żal, że nigdy nie wyznaliśmy sobie wszystkiego do końca, że pewne sprawy zostawiliśmy półmroku, niedopowiedziane.


Albo jeszcze: czy dokonując ostatecznego obrachunku swojej egzystencji, człowiek może zaakceptować to, że nigdy nie kochał naprawdę?


Czy miłosierdzie jest jedną z opcji, czy też raczej jest koniecznością ludzkiego życia?


Najgłębszym szczęściem w życiu jest otoczenie kogoś opieką. Podjęcie próby, aby uwierzył. Tylko prawdziwa miłość daje prawdziwe szczęście.


Towarzysząc wielu umierającym przy łożu śmierci, nabrałem pewności, że u kresu życia człowiek zadaje sobie pytanie, czy naprawdę kochał kogoś do samego końca. Także my będziemy musieli o to samo zapytać samych siebie. I wtedy zdamy sobie sprawę, że życia nie zmarnowaliśmy tylko pod warunkiem, że daliśmy komuś radość, na serio otoczyliśmy kogoś opieką.


Miłosierdzie: dzieło Boga w człowieku


Możemy się zatem zapytać: jak to zrobić? Skąd pochodzi ten „produkt”? Czym są uczynki miłosierdzia? Jak się je wykonuje? Jak możemy otoczyć kogoś opieką? Jaki jest styl tego działania? Pytania te wydają się oczywiste, ale w rzeczywistości znów musimy przyjrzeć się pewnym błędnym przekonaniom.


Jak widzieliśmy, mamy skłonność do uznawania, że miłosierdzie rodzi się z woli, z decyzji o byciu miłosiernymi. Wzmacniamy taki styl, takie podejście, jeśli odwołujemy się do powinności: to obowiązek nakazuje nam być miłosiernymi. Zachęcamy innych do miłosierdzia i do pełnienia aktów miłości, przebaczenia, życzliwości, przywołując argumenty w rodzaju: „podejmij postanowienie”, „wiedz, że to konieczne”, „to twoja powinność”.


Ten rodzaj podejścia prowadzi nas do egzystencjalnego bezdechu, tak że zaczynamy uważać miłosierdzie, miłość za coś uciążliwego, obowiązkowego, co wymaga bycia w znakomitej formie fizyczno-psychicznej, skoro musimy do tego wytężyć nasze siły, odwołać się do naszej rzetelności, naszego zobowiązania. To dlatego dość sporo ludzi rezygnuje z praktykowania miłosierdzia, uznając je za coś wyczerpującego i uciążliwego. Przebaczenie i służbę przeżywają właśnie w stanie takiego bezdechu: po uczynku miłosierdzia złapię oddech, gdy wreszcie zajmę się na nowo moim życiem, bo zajmowanie się życiem innych doprowadziło mnie do niedoboru tlenu…


Coś w tym wszystkim nie gra. Taki obraz odzwierciedla duchowe porażki, nierzadkie przypadki prowizorki w czynieniu miłosierdzia, uczynki niedokończone, historie, które nie tworzą żadnej narracji, lecz są jak pojedyncze obrazki: zaczynamy coś robić, ale potem przestajemy, bo jesteśmy zmęczeni, nie dajemy rady. Takim szlakiem podąża wielu wolontariuszy, którzy chcą coś zrobić i odkrywają, że to odbija się na ich siłach, a te okazują się skromne. Jak wyjść z tego impasu?


W drugim rozdziale Ewangelii Marka czytamy o pewnym charakterystycznym wydarzeniu. Jezus przebywa w domu Piotra, obecnych jest także wielu ludzi, wśród nich uczeni w Piśmie. Nie można się przedostać do Jezusa i w tym właśnie momencie kilka osób chce wnieść paralityka. W tamtym czasie domy miały dachy wykonane ze słomy, toteż ludzie ci wchodzą na górę i wykonują otwór, przez który spuszczają na noszach paralityka, stawiając go wprost przed Jezusem. Co my byśmy w związku z tym powiedzieli? Jaka pilna potrzeba kryje się za całą tą sytuacją? Człowiek zostaje spuszczony przez otwór w dachu, ponieważ jest sparaliżowany – to nie ulega wątpliwości. Przynoszą go, ponieważ sam nie chodzi. Na tym polega problem.


Jezus patrzy na tę scenę i mówi: „Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy”. Co? Jaki to ma związek? To tak, jakbyśmy zapytali desperata, który przebył pustynię i kona z łaknienia: „Czy jesteś spragniony przyjaźni?”. Paralityk nie chodzi, jego problemem jest c-h-o-d-z-e-n-i-e! Jezus mówi: „(…) odpuszczone są twoje grzechy”. Co On mówi? Czy On nie rozumie sytuacji?


„A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: «Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?»”. Uczeni w Piśmie mają rację, słusznie mówią: któż może zmyć grzech? My umiemy prać ubrania, regenerować materiały, sprzątać, naprawiać różne rzeczy, ale jak oczyścić serce? Jak usunąć brud błędu z duszy? On tam zostaje, masz go, żyjesz z nim. Możesz go uszlachetniać, usuwać albo reinterpretować, ale on pozostaje. Wyzerowanie konta grzechów nie leży w zasięgu możliwości ludzkich technik.


W Starym Testamencie istnieją dwa czasowniki – „stwarzać” i „przebaczać” – które mają tylko jeden podmiot: Boga. Hebrajskie bara’ (‛stwarzać’, ‛wydobywać z niczego’), pokazuje, że tylko Bóg może stwarzać. To jest niezaprzeczalne. Drugi czasownik, selah, znaczy ‛przebaczać’, i także tego może dokonać wyłącznie Bóg. Kto może powiedzieć, że nasze grzechy są odpuszczone? Jaki psychoanalityk potrafi to orzec? Bóg może dać nam nowe życie, tylko On potrafi czynić wszystko. Uczeni w Piśmie mają rację.


Problemem uczonych w Piśmie jest raczej to, że nie zrozumieli, z kim mają do czynienia. A mają do czynienia z potęgą samego Boga: „Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: «Czemu myśli te nurtują w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć paralitykowi: ‛Odpuszczone są twoje grzechy’, czy też powiedzieć: ‛Wstań, weź swoje nosze i chodź?’ Otóż, żebyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje nosze i idź do swego domu!». On wstał, wziął zaraz swoje nosze i wyszedł na oczach wszystkich. Zdumieli się wszyscy i wielbili Boga, mówiąc: «Nigdy jeszcze nie widzieliśmy czegoś podobnego»”.


Jezus nie zaprzecza, że tylko Bóg może odpuszczać grzechy, ale mówi: „Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów”, to znaczy: On przynosi tę władzę na ziemię.


Miłosierdzie Boga należy tylko do Boga, my nie możemy zarządzać jego naturą, nie możemy zawłaszczyć go sobie. Nie można prosić człowieka, by okazał Boże miłosierdzie. Można o nie prosić tylko Boga. Człowiek natomiast może być „kanałem” mocy Boga. Jeśli przez miłosierdzie rozumiemy jakieś niewiele warte uczucie, to człowiek może je sam wytworzyć. Jeśli zaś przez miłosierdzie rozumiemy tylko dobrą intencję, wówczas w takim sensie człowiek może je posiadać. Aby jednak służyło to naprawdę dobremu celowi, wymagana jest zdolność stwarzania, wpływania na rzeczywistość, tak jak to potrafi czynić jedynie sam Bóg. Ale w jaki sposób to miłosierdzie przynosi owoce, jak zaraża innych?


Przejdźmy do sceny zmartwychwstania Jezusa w Ewangelii Jana, w rozdziale dwudziestym: „przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!». A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane»”.


Zwróćmy uwagę na jedną rzecz: jak Ojciec posyła Chrystusa, tak Chrystus posyła nas, dając nam swego Ducha.


Wprowadźmy nieco porządku w naszych głowach. Dlaczego Jezus potrafi kochać? Ponieważ jest kochany. On jest darem i żyje darem, Ojciec Go zrodził, dał Mu istnienie, dał Mu całego siebie. Syn jest szczęśliwy ze swego istnienia, jest radosnym dłużnikiem, odczuwa wdzięczność wobec Ojca. Jest szczęśliwy z bycia kochanym, a zatem Jego życie jest kochaniem. Przypomnijmy sobie chrzest Jezusa w Jordanie. Bóg znosi dystans i wkracza, mówiąc: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”. Jezus widzi tę miłość, tę radość, i jest szczęśliwy z tego powodu. On niczego nie czyni bez Ojca. Jeśli się zastanowić, dla Niego w Getsemani wejście w nasz stan grzeszników było przygotowaniem się do oddzielenia od Ojca, i było to doświadczeniem dramatycznym, przerażającym, tak że wołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”. Krzyczał: Co Ja zrobię bez Ciebie? I pomyślmy, ile rzeczy beztrosko wykonujemy bez Ojca…


Otrzymać Ducha Świętego znaczy przede wszystkim mieć w sobie coś, co jest samą istotą Chrystusa, czyli więź z Ojcem, życie Nim i bycie pełnymi wdzięczności.


Przebaczenie grzechów, miłosierdzie na miarę Boga oznacza zdolność zmieniania życia, dawania mu radykalnie nowego bodźca, a to jest dziełem Boga. My jesteśmy skazani na porażkę, jeśli miłosierdzie opieramy na naszej woli, na naszej decyzji lub poczuciu obowiązku. Te rzeczy mogą być jedynie skromnym preludium, natomiast moc Boga jako jedyna potrafi dokonać „zrodzenia nas na nowo”.


Także nam musi się przydarzyć to, co stało się udziałem Jezusa. Jak On przystąpił do działania, jak został posłany, tak samo również my powinniśmy żyć, działać, kierować się tym samym motywem, czuć się posłanymi w podobny sposób.


„Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. O czym mówimy?


W Ewangelii Jana występuje postać nazywana „umiłowanym uczniem”. Podczas ostatniej wieczerzy wykonuje on pewien gest: kładzie swą głowę na piersi Jezusa. W tym momencie prowadzi z Jezusem poufały dialog dotyczący zdrady Judasza: „Jeden z Jego uczniów – ten, którego Jezus miłował – spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: «Kto to jest? O kim mówi?». Ten oparłszy się zaraz na piersi Jezusa, rzekł do Niego: «Panie, któż to jest?»”. W tym momencie on słyszy, jak serce Jezusa bije miłością do Judasza. Właśnie od tego momentu jest nazywany „umiłowanym uczniem” – nie wcześniej, ponieważ wtedy dopiero poznał miłość. „Połóż głowę na piersi” Jezusa – to wyrażenie pojawiło się już w końcowej części prologu, na początku Ewangelii Jana, gdzie znajduje się niezwykły hymn, w którym czytamy: „Boga nikt nigdy nie widział; ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył”. Jest to ten sam obraz – obraz dziecka przytulonego do swego taty. Jezus zawsze był przywiązany do Ojca i zwrócony ku Niemu, a umiłowany uczeń robi dokładnie to samo wobec Jezusa, wsłuchuje się w Jego serce. Teraz można zrozumieć wyrażenie: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”.


„Weźmijcie Ducha Świętego” – teraz natura Boga może wejść w nas, teraz możemy żyć miłością i przebaczeniem. „Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone” – teraz możemy mieć miłosierdzie. Bierzemy na siebie ogromną odpowiedzialność, powierzoną nam przez Pana, by nieść Jego miłość innym, ponieważ mówi również: „a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. Jeśli ty tego nie zrobisz, to kto to zrobi? Jeśli nie zrobi tego ten, który poznał miłość Boga, to kto zdoła to uczynić? Aby dawać tę miłość, trzeba ją najpierw otrzymać.


Istnieje przepastna różnica między filantropią a agape, który to grecki termin jest najczęściej używany przez św. Pawła i Nowy Testament na określenie miłości. Istnieje miłość do człowieka, która jest ludzka i powinna być za taką uznawana, oraz agape, czyli miłość Boża, którą Duch Święty wlewa w człowieka. Filantropia zawsze będzie miała coś wspólnego ze sprawiedliwością, natomiast miłość Boża wiąże się z przebaczeniem, zdolnością dawania życia wiecznego, dawania Ducha Świętego, a także z możliwością bycia Jego pośrednikiem. W Pierwszym Liście św. Jana czytamy: „Każdy, kto miłuje, narodził się z Boga”. Jest oczywiste, że spokojnie możemy domagać się od człowieka, aby wykonywał uczynki wynikające z gościnności, uczynki ludzkiego miłosierdzia, dzieła filantropijne. I niech Bóg będzie błogosławiony, kiedy mężczyźni i kobiety otwierają swoje serca na dobro. My jednak mówimy tutaj o uczynkach właśnie względem duszy i względem ciała, aby mieć na uwadze całą osobę ludzką.


Możemy bowiem czynić dobro na rzecz ludzkości nie z miłości, ale z poczucia obowiązku, kierując się sprawiedliwością, dobrą wolą albo miłością o charakterze estetycznym i ludzkim, ale pozbawioną odniesienia do wieczności. Weźmy jednak przykładowo taką ludzką sprawiedliwość: ona nie zbawia, jest pozbawiona Ducha Świętego, który stwarza na nowo, odradza tego, kto popełnił błąd. Nasze „zakłady penitencjarne” są wprawdzie nazywane miejscami pokuty (łac. poenitentia = pokuta), ponieważ przestępca powinien tam przejść proces reedukacji, by z negatywnego elementu społeczeństwa stać się ponownie kimś pozytywnym. Proszę mi wybaczyć, ale ja jeszcze nie widziałem, aby ktoś, wychodząc z więzienia, był lepszy niż wówczas, gdy do niego trafił. Chyba że ktoś okazał mu zaufanie, darząc go miłością. Owszem, takie sytuacje widziałem. Ale to nie więzienie sprawiło, że dana osoba się rozwinęła i stała się nowym człowiekiem. To miłość ją znalazła w takich okolicznościach, dzięki „topograficznemu” zbiegowi okoliczności, a nie ze względu na strukturalne cechy tej instytucji. Więzienie samo w sobie nigdy nie uzdrowi osoby. Tylko miłość uzdrawia człowieka. Więzienia jeszcze bardziej deprawują, społeczeństwo oparte na żądzy sprawiedliwości i kary nie działa przebiegle. Ten, kto wychodzi z więzienia, zachowa dążenie do zemsty. Prawdziwą terapią jest miłosierdzie.


Po ustaleniu powyższych parametrów, zapytajmy się: kiedy akt miłosierdzia jest uczynkiem, który uobecnia Boga? Chodzi oczywiście o to, kiedy Bóg jest w danym czynie obecny.


Ludzie mogą czynić dobro, dobro ogólnie rozumiane, przemijające, na krótką metę, natomiast to dobro, które ma w sobie coś więcej, które nosi w sobie coś niewidzialnego, które nie jest tylko powierzchowne i sięga głębiej niż biologia, to dobro wymaga miłosierdzia duchowego, rodzi się z relacji z Bogiem, rodzi się z wiary. Nie da się leczyć chorego, dając mu zarazem nadzieję, wskazując sens jego cierpienia w Chrystusie, mówiąc mu o zmartwychwstaniu, jeśli uczynków miłosierdzia względem ciała nie połączy się z tymi względem duszy. Pominięcie ich byłoby groteskowe.


Nie da się wykonywać uczynków naszej wiary przez samo spełnianie aktów fizycznych. Można ubrać nagiego i okryć jedynie jego ciało, ale dopiero przez wiarę można nadać mu godność dziecka Bożego, jak to się dzieje w czasie chrztu. Nie oznacza to, że należy gardzić ludzkimi uczynkami, jednak w ich pięknie trzeba widzieć również ich niepełność, ponieważ nie niosą ze sobą wieczności, nieba. W każdym razie błogosławieni czyniący dobro na ziemi, ponieważ zostaną przyjęci przez Ojca, który będzie umiał ich wynagrodzić. Jednakże my, którzy poznaliśmy miłość Boga, powinniśmy napełniać wszystko wiecznością, wykonując te uczynki na bazie naszej więzi z Bogiem.


Ciało i duch


W tym miejscu możemy wreszcie zapytać się, czym naprawdę są uczynki względem duszy i względem ciała.


Miłość działa według dwóch współrzędnych – ciała i ducha – ponieważ taki jest człowiek: złożony z ciała i ducha, mający życie biologiczne i życie wewnętrzne. Kościół głosi, że człowiek jest „jednością duszy i ciała”. Wszystko, co w człowieku jest cielesne, jest także duchowe, a wszystko, co duchowe, staje się niewątpliwie cielesne. Są to dwa aspekty jednej i tej samej rzeczywistości. Jak wiemy, uczynki miłosierdzia względem ciała polegają na tym, by „głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć, chorych nawiedzać, więźniów pocieszać, umarłych pogrzebać”. Wszystkie te uczynki dotyczą ciała: nakarmić, napoić, ubrać, ugościć, odwiedzić, pogrzebać. Dotyczą rzeczywistości fizycznej, są obiektywne. Natomiast uczynki miłosierdzia względem duszy to: „dobrze radzić wątpiącym, nieumiejętnych pouczać, grzeszących upominać, strapionych pocieszać, urazy chętnie darować, krzywdy cierpliwie znosić, modlić się za żywych i umarłych”. Radzić, pouczać, upominać, pocieszać, darować, znosić, modlić się. Są to uczynki dotykające drugiego w jego duchowym wymiarze, w jego części psychicznej, duchowej, rodzą się z rzeczywistości wewnętrznej, dotyczą serca, a wyzwaniem jest właśnie otoczenie troską tego serca.


Uczynki względem duszy w większym stopniu niż uczynki względem ciała wiążą się bezpośrednio z wiarą. Materialnie bowiem uczynki miłosierdzia względem ciała można by wykonywać także bez wiary.


Tekstem, który wylicza uczynki miłosierdzia względem ciała jest dwudziesty piąty rozdział Ewangelii Mateusza: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: «Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie». Wówczas zapytają sprawiedliwi: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? Albo spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię, lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?». A Król im odpowie: «Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili»”.


Na początku tego tekstu pada stwierdzenie, że Jezus zgromadzi przed sobą wszystkie „narody”, „ludy”, dosłownie „grupy etniczne”, czyli osoby, które widzą Go po raz pierwszy, które nie złożyły wprost wyznania wiary w Jego Imię, osoby, które nie wiedzą, że zrobiły coś dla Niego, że cokolwiek je z Nim łączyło. Ujawni to sąd ostateczny, w czasie którego odsłonięte zostanie to, co autentyczne, co człowiek dobrze uczynił. Mogłoby się zatem wydawać, że do wykonywania uczynków miłosierdzia względem ciała nie jest potrzebna wprost wyrażana wiara w Jezusa Chrystusa. Miłosierdzie pochodzi od Boga, ale człowiek może spełniać te uczynki, odwołując się do swojego człowieczeństwa.


Uczynki miłosierdzia względem ciała istotnie wydają się bardziej przystępne. Przyodzianie nagiego jest kwestią czysto praktyczną i mogłoby się zdawać względnie łatwe, natomiast pocieszanie strapionego jawiłoby się jako coś dużo trudniejszego. W uczynkach miłosierdzia względem duszy potrzeba czegoś więcej niż sprawnych rąk. Do tych uczynków potrzeba pewnej siły duchowej, natomiast do tamtych, dotyczących ciała, wystarczyłoby samo ciało. Jak wynika z tekstu dwudziestego piątego rozdziału Ewangelii Mateusza, uczynki miłosierdzia względem ciała będą wymagane od wszystkich, wszyscy będą sądzeni z tego, czy je wykonali, czy też nie. Każdy – ateista czy wierzący – może otoczyć opieką drugiego, nie potrzeba do tego wiary. Możemy to zrobić na bazie samego naszego człowieczeństwa. W przypadku uczynków miłosierdzia względem duszy potrzeba czegoś więcej. Tak mogłoby się wydawać.


Ale zwróćmy uwagę na jedno: wyzwaniem nie jest wykonywanie uczynków względem ciała i uczynków względem duszy. Prawdziwym wyzwaniem jest POŁĄCZENIE ICH. Jeśli nie są wykonywane jednocześnie, wówczas jedne są zafałszowane przez brak obecności drugich. Przyjmując za prawdę, że trudniej jest pocieszyć strapionego niż przyodziać nagiego, musimy mimo wszystko uznać za równie prawdziwe i oczywiste, że gdy ktoś pociesza strapionego, nie zważając na to, że ten potrzebuje na przykład ubrania, to jego pocieszanie jest groteskowe i naraża go na śmieszność.


Inaczej mówiąc, nie jest dobrą strategią rozdzielanie jednych uczynków od drugich. Pragmatycy ograbiają miłość z jej wymiaru wieczności, nazbyt uduchowieni zaś ogałacają ją z realizmu. W tym, kto lekceważy uczynki względem duszy zanika serce i zanika niebo, zaś w tym, kto zaniedbuje uczynki względem ciała gubi się cielesny i ziemski wymiar. Pan Jezus łączy w swoim ciele niebo i ziemię, człowieczeństwo i boskość, ciało i ducha. Taka też jest ta nasza przepiękna przygoda, która na pewno nie polega na rozdzielaniu i rozczłonkowywaniu, lecz jest łączeniem wszystkich wymiarów naszej egzystencji dzięki łasce Bożej.


Dlaczego mamy właśnie takie uczynki miłosierdzia względem duszy: „dobrze radzić wątpiącym, nieumiejętnych pouczać, grzeszących upominać, strapionych pocieszać, urazy chętnie darować, krzywdy cierpliwie znosić, modlić się za żywych i umarłych”? W Piśmie Świętym nie znajdziemy jakiegoś jednego tekstu opisującego tę zaangażowaną mądrość, która znajduje wyraz w różnych uczynkach, ale możemy odwołać się do całego szeregu tekstów.


Na pierwsze świadectwo naszej listy natrafiamy u żyjącego w latach 250–325 Laktancjusza, nauczyciela wiary, który przeprowadził wyjątkową operację. Był to czas wielkich soborów – nicejskiego, konstantynopolitańskiego – czas, w którym krystalizowała się wiara Kościoła. Kiedy inni wyprowadzali credo Kościoła z teologii, Laktancjusz postanowił walczyć z herezjami i głosić prawdziwą wiarę poprzez praktyczne postępowanie chrześcijan: skoro tak potrafią kochać i dokonują takich rzeczy, to na tej podstawie można zrozumieć ich wiarę, poznać, w co wierzą. Takie było sedno jego podejścia.


Autor Listu Jakuba stwierdza: „Ty masz wiarę, a ja spełniam uczynki. Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę na podstawie moich uczynków”.


Aby być chrześcijaninem, nie wystarczy, że ktoś powie ci, kim jest Chrystus. Trzeba, abyś w tym kimś zobaczył Chrystusa. Chrześcijanie postępują na wzór Ojca jako dzieci Boga, a zatem potrafią wykonywać uczynki względem duszy, są zdolni do mądrości, która wskazuje nowe życie. Tę mądrość posiada nie ten, kto jest mądry, lecz ten, kto prowadzi inne życie. On ma oczy, ręce, rozum kogoś, kto rodzi się z Boga.


Przyjrzymy się temu, jak zachowuje się dziecko Boga i w ten sposób poznamy, jak postępuje Ojciec. Chrześcijanin udziela porady wątpiącemu w jasno określony sposób, ponieważ otrzymał tego rodzaju dar rady, że potrafi mu przekazać, co naprawdę liczy się w życiu. Sam bowiem wcześniej został pouczony w sprawach, które tylko sam Ojciec może objawić.


Naszym zadaniem będzie odkrycie uczynków chrześcijańskich, mających na celu otoczenie opieką serca drugiego człowieka, ale według pewnego stylu życia, według pewnej wizji rzeczywistości, pewnej intuicji, których źródłem są: Pascha Pana Jezusa oraz życie, jakie otrzymujemy wyłącznie dzięki sakramentom.


Święty Paweł w drugim rozdziale swego Pierwszego Listu do chrześcijan z Koryntu wypowiada coś niesłychanego: „Otóż my nie otrzymaliśmy ducha świata, lecz Ducha, który jest z Boga, dla poznania dobra, jakim Bóg nas obdarzył. A głosimy to nie za pomocą wyszukanych słów ludzkiej mądrości, lecz korzystamy z pouczeń Ducha, przedkładając duchowe sprawy tym, którzy są z Ducha. Człowiek zmysłowy bowiem nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego pojąć, bo tylko Duchem można to zrozumieć. Człowiek zaś duchowy rozsądza wszystko, lecz sam przez nikogo nie jest sądzony. Któż więc poznał zamysł Pana tak, by Go mógł pouczać? My właśnie znamy zamysł Chrystusowy”.


Szwagier pyta cię, co powinien zrobić z problemem, który ma w pracy. Co mu powiesz? Jeśli masz ducha tego świata, opierając się na swoich własnych siłach, będziesz mu mówił o banalności tego świata, o jego fałszywości, o jego nieuczciwości, o rządzącym nim indywidualizmie. Ale jeśli otrzymałeś Ducha Bożego, pomożesz mu dostrzec Opatrzność obecną w tym problemie, będziesz umiał wskazać mu drogę miłości pośród tych trudności, ukażesz mu, jak spotkać Boga w tych okolicznościach, jak wzrastać w tym na pozór mrocznym zdarzeniu. O ile znasz zamysł Chrystusowy.


A co, jeśli nie znasz tego zamysłu Chrystusowego? Wykrztusisz z siebie jakieś oczywiste frazesy. Zobaczysz paralityka i powiesz: tu potrzebny jest lekarz. Jesteśmy na poziomie stwierdzeń, że woda jest mokra, a ogień parzy. To są tanie prawdy.


Lud chrześcijański często się skarży, że księża głoszą kazania, które nie mają żadnej siły oddziaływania. Pozytywne uczucia i duch wolontariatu albo duch wolontariatu i pozytywne uczucia, kolejność może być przypadkowa. Przyjdźcie do Pana, nucąc pieśni pełne nudności!


Ale bywa jeszcze gorzej. Możemy dojść do takiego pomieszania pojęć, że będziemy pocieszać błądzących, minimalizując ich błędy, albo surowo napominać strapionych, wyrządzających krzywdy uczyć fachu, a wątpiących karcić. Będziemy oferować nietypowy koktajl pojęć chrześcijańskich, które wyrzucimy z siebie niczym wydzieliny hormonalne.


Zdarzają się przypadki takiego improwizowanego kierownictwa duchowego, udzielania niesprawdzonych rad, wygłaszania aksjomatów bez przygotowania, ale wydedukowanych z mętnych pozostałości jakichś wspomnień z odległych lat seminaryjnych albo z lekcji katechezy. Przesadzam? Być może tak. A może jednak nie.


W każdym razie omawianie uczynków miłosierdzia względem duszy będzie zapuszczeniem się w chrześcijańską mądrość, będzie zanurzeniem się w istotę chrześcijaństwa, w jego ducha. Będzie to rodzaj traktatu praktycznego na temat łaski wcielenia, codziennej inkulturacji, tego, jak Duch Święty inspiruje nas w różnych sytuacjach.


A zatem zacznijmy.

Dystrybutor/Dystrybutorzy

Bernardinum

NIP PL5932459521
Dostępna u dystrybutora Tak
Status/dostępność

Status wydawniczy

Publikacja dostępna
Cena

cena brutto

34.9 PLN

stawka VAT

5 %